Jak rozpocząć pływanie na desce windsurfingowej na zafalowanym akwenie?
Mamy dwie podstawowe możliwości. Pozwólcie, że posłużę się historiami polskich windsurferów.
Opcja nr 1:
Lato 2004. Bardziej doświadczeni koledzy zapraszają nas na prognozowany silny wiatr z zachodu.
Żądni przygody idziemy na żywioł. Okazuje się, że oprócz wysokich fal, walczymy również z silnym prądem i kilkoma innymi przeciwnikami, o których nie mieliśmy przed zejściem na wodę pojęcia.
W ten sposób zaczynałem swoją przygodę z wave z jednym ze swoich serdecznych przyjaciół.
Nieświadomi wielu niebezpieczeństw pojechaliśmy do Karwii. Trochę nas zaskoczył silny prąd w przyboju, który utrudniał powrót w miejsce, z którego wypływaliśmy. Ale zaraz?przecież znaleźliśmy na to rozwiązanie! Wystarczyło przecież wyjść przez przybój, przyjąć odpowiednią pozycję na kursie ostrym, zaliczyć ?hals śmierci? (tę nazwę wymyśliliśmy wiele lat później) do Szwecji, tam zrobić zwrot i wrócić stylowo do brzegu.
Tamtego dnia kilka razy udała nam się ta sztuka. Polskie morze wyssało ze mnie całą energię więc stwierdziłem, że wracam do domu. Leszek został na wodzie z kilkoma wspólnymi kolegami.
Kilka godzin później jeden z nich zadzwonił do mnie z pytaniem, czy Leszek siedzi ze mną w aucie. Odpowiedź negatywna sprawiła, że rozpoczęli akcję poszukiwawczą. Znaleźli naszego bohatera kilka kilometrów z wiatrem, niedaleko latarni morskiej w Rozewiu. Gdyby w tym miejscu nie dotarł do brzegu, to dalej czekałoby go już dryfowanie na pełnym morzu?
Gdyby nie całe dzieciństwo spędzone na basenie (dziadek Leszka był trenerem pływackiej kadry olimpijskiej kobiet), to ta historia mogłaby nie mieć szczęśliwego zakończenia.
Okazało się, że Leszek chciał zrobić kolejny ?hals śmierci?. Jakieś 2 kilometry od brzegu wyskoczył, coś w powietrzu poszło nie tak i?wleciał całym ciałem w swój 10-letni żagiel. Próby powrotu na strzępach pędnika nie powiodły się. W związku z tym, roztaklował się, żagiel wyrzucił, położył się na desce i rozpoczął mozolny powrót do brzegu. Zdecydował się na próbę uratowania pożyczonego masztu co znacznie utrudniało wiosłowanie. Przez dłuższy czas wydawało mu się, że nie zbliża się do plaży. W końcu zostawił maszt w wodzie i wiosłowanie okazało się nieco łatwiejsze. Musisz wiedzieć, że Leszek to jest prawdziwy twardziel (kilka lat później zaczął robić najwyższe front loopy w Polsce). Jeżeli w trakcie mozolnego powrotu zaczął się już żegnać z tym światem, to musiało być naprawdę źle.
Całe szczęście, wszystko dobrze się skończyło.
Z Bałtykiem da się jednak poznać w inny sposób.
Opcja nr 2:
Polskie morze. Wiosna 2017. Ania, regularna uczestniczka szkoleń Wavecamp, dopiero co wróciła z majowego szkolenia wave na Gran Canarii. Fale są duże ale Ania wie, że wystarczy poczekać na przerwę pomiędzy setami, żeby bezproblemowo wyjść przez przybój. Boi się wejść do wody ale po kilku chwilach walki ze sobą decyduje się na to i wskakuje na deskę. Delikatnie odpada żeby nabrać prędkości. Zwiększyła tym samym swoje szanse w ewentualnej konfrontacji z niespodziewaną falą. Po wypłynięciu poza strefę załamujących się fal nabiera wysokości. Wystarczy jej 200-300 metrów żeby to zrobić. Na końcu halsu robi rufę. Teraz już doskonale wie, że na zafalowanym akwenie liczy się skuteczność a nie styl czy utrzymanie ślizgu.
Nawet jak wpadnie przy tym do wody to szybko sobie przypomni, że istnieje pewien prosty sposób na błyskawiczny start z wody na morzu.
Wraca w stronę brzegu. Wydawałoby się, że dopłynie w to samo miejsce. To jednak Ani nie wystarcza. Składa się do bottom turna i zalicza pierwszy zakręt na fali na polskim morzu w życiu.
Katuje przez kolejne 2 godziny, ślizgając się pomiędzy doświadczonymi windsurferami.
Tak wygląda jej pierwszy dzień na Bałtyku. Zakochała się w falach po uszy i teraz większość swoich podróży planuje pod tym kątem.
Kilka tygodni temu uczestniczyłem w kursie lawinowym w polskich Tatrach. Po trzech dniach intensywnego szkolenia doszedłem do wniosku, że udział w czymś takim powinien wziąć każdy narciarz i snowboardzista pozatrasowy. Wtedy do mnie dotarło, że coroczne kursy wave (to już 9 lat!) na Gran Canarii są dla windsurferów tym, czym kursy lawinowe dla narciarzy pozatrasowych.
Zdecydowanie przyczyniają się do zwiększenia naszego poziomu bezpieczeństwa i umiejętności na morzu.
Na majową Gran Canarię zostały zaledwie 4 miejsca. Nie planujemy zwiększać puli miejsc lub dodawać turnusu. Będzie to ostatnia w sezonie 2018 możliwość rozpoczęcia swojej przygody z falami w bezpiecznych i przewidywalnych warunkach pod najlepszą możliwą opieka instruktorską.
Zapraszam do zapisów:
https://wavecamp.pl/szkolenia/gran-canaria-maj-4/
Do zobaczenia na wodzie,
Maciej Kapuściński